Techgame.pl > Gry > Nie tylko Resident Evil: Village. Gry, które najbardziej nas przestraszą w 2021 roku
Artur Łokietek
Artur Łokietek 19.03.2022 05:18

Nie tylko Resident Evil: Village. Gry, które najbardziej nas przestraszą w 2021 roku

Resident Evil Village/screen z gry
Steam

Osobiście jestem fanem horrorów, zarówno filmowych jak i growych. Do tego stopnia, że pytając mnie „o co w ogóle chodzi w tym całym Resident Evil” raczej nie miałbym problemu z odpowiedzią na to pytanie. Rok 2020 uraczył nas paroma ciekawymi pozycjami, jednak tak naprawdę to 2021 zapowiada się pod tym względem wyjątkowo dobrze.

W 2021 będziemy się bać (i cieszyć z tego)

Wielkimi krokami zbliża się premiera The Medium – horroru od krakowskiego studia Bloober Team, który może przenieść nas do tych „starych, dobrych czasów”, gdy pierwsze odsłony serii Silent Hill czy wspomnianego już wcześniej Resident Evil straszyły wszystkich graczy. Później Resident Evil: Village i... co dalej? Ten rok zapowiada się pod tym kątem szczególnie dobrze, jeżeli chodzi o mniejsze gry, które intrygują niemniej niż „duże” produkcje.

W niniejszej liście kierowałem się przede wszystkim trzema czynnikami – tym, jak bardzo jakaś gra wydaje się straszna, klimatyczna lub stworzona po prostu dla miłośników horrorów. Ciężko powiedzieć, że kooperacyjny Evil Dead: The Game mógłby kogoś przestraszyć, ale nie zmienia to faktu, że pozycja ta i tak może okazać się dla wielu miłośników tego gatunku ciekawa, także ze względu na korzystanie z marki znanej od wielu lat i w ostatnim czasie nieco zapomnianej.

Nie uświadczycie też tutaj pozycji w stylu „symulator chodzenia i straszenia”, gdyż będę szczery – zdecydowanie preferuję, jak horrory dają nam w ręce strzelbę czy łopatę. Niestety, w ostatnich latach kierunek horrorów znacznie się zmienił i dziś straszenie „tanimi” metodami jest o wiele bardziej powszechne, niż po prostu przeniesienie nas do świata, który niepokoi samym klimatem. W tym pierwszym przypadku najłatwiej zabrać graczowi jakąkolwiek możliwość obrony i przepis na sukces niemal gotowy. Jeżeli zaś wrzuceni zostaniemy do posępnego Silent Hill, mała liczba naboi w magazynku wcale nie sprawia, że czujemy się pewniejsi, ale z pewnością jest to dodatkowa mechanika, która znacznie urozmaica grę i daje graczowi poczucie, że gra prawdziwą postacią, która nie wstydzi się podnieść deski z ziemi, żeby mieć jakąkolwiek broń przeciwko mrocznym maszkarom. Na szczęście trend ten powoli się zmienia.

Resident Evil: Village to bez wątpienia lider zestawienia

Zacząć trzeba przede wszystkim od... Resident Evil: Village. Pozycja oczywiście niezbędna na tej liście (no bo przecież jest w tytule, jakby nie patrzeć). O samym RE: Village wiemy albo stosunkowo mało, albo znacznie za dużo. Wszystko przez to, że ostatnie wycieki z Capcomu spowodowały, iż w necie dało się znaleźć fragmenty gameplayu z buildu deweloperskiego przedstawiające całą masę spoilerów. Choć korciło, powstrzymałem się od ich przeglądania, więc z pewnością nie musicie obawiać się, że zdradzę tu fabularne zawiłości.

Nowy Resident Evil zapowiada się na kolejną klimatyczną odsłonę cyklu – poprzednia część, która znacznie zmieniła kierunek serii, była umiejscowiona na nieprzyjaznych bagnach Luizjany, zaś w Village trafimy do tytułowej wioski. Ta znajduje się gdzieś w Europie, spowita jest śniegiem, dookoła na horyzoncie piętrzą się góry, wśród których – zamek. Lokacja dość znana fanom serii z czwartej (jednej z najbardziej klimatycznych) części.

Widać, że Capcom zamierza powrócić do „wioskowych” i gotyckich klimatów także za sprawą przeciwników, których możemy podziwiać na pierwszych gameplayach. Wilkołaki to przecież postacie, które nikomu nigdy nie skojarzyłyby się z japońską serią o zombie. Oprócz tego widzimy okultystyczne symbole, czarnego kozła (stąd też skojarzenia ze świetnym The VVitch), grupę przerażających kobiet przypominających jakieś ważne zgromadzenie (wiedźmy?) – czegóż chcieć więcej? Zapewne trybu multiplayer, który, zgodnie z przeciekami, ma pojawić się pod tytułem Village Online i może okazać się... battle royale. No cóż, nie można mieć w końcu wszystkiego.

Japoński mistrz będzie dyrygował w Krakowie

Choć w tym tekście z pewnością najwięcej miejsca poświęciłem nowemu Residentowi, o The Medium mógłbym rozpisywać się w podobny sposób. Oto kolejna pozycja od krakowskiego studia Bloober Team, które mierzy tam, gdzie żadnemu polskiemu filmowcowi wcześniej (no dobra, może oprócz Żuławskiego) się nie udało. Bloober ewidentnie chce zostać monopolem horrorów na naszym rynku i ma na to spore szanse. Do tej pory wydali naprawdę ciekawe pozycje, takie jak Layers of Fear czy Observer, a ich Blair Witch nie okazał się wcale kaszanką opartą na znanej marce. Jak na razie idzie im dobrze.

The Medium to zupełnie nowy horror, który jest najdroższym i najbardziej ambitnym projektem w historii Bloober Team. Wcielimy się w Marianne, czyli tytułowe medium, której wizje doprowadzą do rozwiązania zagadki śmierci niewinnego dziecka. Reszta fabuły jest owiana tajemnicą oprócz tego, że akcja produkcji zabierze nas do opuszczonego hotelu Niwa i w inne rejony Krakowa.

Najważniejszą cechą nowej gry Polaków jest z pewnością system „co-opa w jedną osobę”. Tak naprawdę chodzi o to, że w określonych momentach historii, ekran rozwarstwia się w sposób znanych z kanapowych gier kooperacyjnych. Wtedy Marianne jest jednocześnie w świecie materialnym i duchowym, kojarzącym się z najbardziej obskurnymi pracami Zdzisława Beksińskiego. My wcielamy się w jedną postać, która porusza się tak samo w dwóch światach i aby przejść dalej musimy rozwiązywać zagadki. Problem w tym, że raz na jakiś czas pojawiają się demony, przed którymi w świecie duchowym możemy się bronić, jednak w naszej rzeczywistości pozostaje wyłącznie ucieczka.

Do tego wszystkie doliczmy kamerę zawieszoną w określonych miejscach w stylu pierwszych części Silent Hill i Resident Evil oraz znane nazwiska biorące udział w produkcji. Do gry muzykę tworzy znany z cyklu Silent Hill Akira Yamaoka oraz Arkadiusz Reikowski, w angielskiej wersji dubbingowej, w głos głównej maszkary wcieli się Troy Baker (znany ze... wszystkiego tak naprawdę), zaś twarzy i głosu w polskiej wersji jednej postaci użycza Marcin Dorociński. Premiera już 28 stycznia!

ZSRR w krzywym zwierciadle 

„Co tu się w ogóle dzieje...” – takimi słowami podsumowałem jeden z trailerów świetnie zapowiadającego się Atomic Heart od studia Mundfish. Gra nie dość, że wygląda przepięknie (Ray Tracing rzecz jasna spełnia tu swoją rolę) to jeszcze jej historia może okazać się tak kuriozalnie interesująca, że aż ciężko ją opisywać. Generalnie cała fabuła kręcić się będzie wokół tajnej bazy gdzieś głęboko w Związku Radzieckim, z którą nagle stracono połączenie. My wcielamy się w agenta KGB wysłanego na zwiad. Dość szybko okazuje się, że w bazie aż roi się od mutantów i nieumarłych będących wynikiem eksperymentów doktora Stockhausena, a wszystkie roboty także się zbuntowały i wybiły cały personel. Mundfish obiecuje jednak „prawdziwą historię miłosną” (stąd zapewne też tytuł) opowiadającą o dwójce naukowców stacjonujących w placówce.

Sama gra zapowiada się wyjątkowo ze względu na design przeciwników i lokacji. Raz będziemy tłuc się z zombie, zaraz później zaatakuje nas przedziwny „glut”, aby następnie przeciwko nam obróciły się roboty sprzątające w stylu roomby. Twórcy obiecują crafting, otwarty świat w ramach całej bazy, ciekawą historię, piękną grafikę i... klimat. Ten jest często porównywalny z BioShockiem czy Half-Life. Choć z pewnością Atomic Heart można określić jako horror, w dużej mierze będzie to przede wszystkim gra akcji. 

Kolejna pozycja, tym razem stworzona wręcz dla fanów UFO i kosmitów to Once Upon a Time in Roosewell. Co się stanie, gdy połączymy opowieść o opętaniu, kosmitach, wojnie i problemach rodzinnych? Nie mam pojęcia, ale jest to pomysł naprawdę intrygujący. Once Upon a Time in Roosewell na pierwszy rzut oka wygląda jak klasyczny przedstawiciel survival horrorów nowego pokolenia, jednak twórcy zarzekają się, że będzie to znacznie bardziej horror psychologiczny. Zadbać o to ma fabuła łącząca wiele wątków, w której jako detektyw będziemy badać sprawę zaginięcia całej rodziny z przerażającego domostwa w Roosewell. Wszystko to w świetle informacji o latających spodkach i flashbackach z czasów wojny.

Z drugiej jednak strony, jeżeli UFO do Was nie przemawia, nadchodzi również Ghostwire: Tokyo, czyli niezwykle ciekawie zapowiadająca się historia o tym, jak to pewnego dnia w Tokio wszyscy zniknęli. No, może nie wszyscy, bo został gracz, który musi wyjaśnić tę tajemnicę i zarazem, za pomocą zaklęć i czarów, będzie musiał walczyć z pojawiającymi się duchami i demonami, które wzorowane są na tradycyjnych japońskich legendach miejskich czy podaniach. Z trailerów Ghostwire zapowiada się znacznie bardziej nastawione na akcję, niż moglibyśmy przypuszczać, jednak sam klimat opuszczonego Tokio może okazać się tutaj wisienką na torcie. A na klimat raczej mamy co liczyć, bo pod egidą studia Tango Gameworks pracuje prawdziwy weteran branży, Shinji Mikami, twórca takich legend jak cykl Resident Evil czy The Evil Within.

Powiązane