Techgame.pl > Gry > Najlepsze serie gier, które zostały znienawidzone przez graczy
Łukasz Kopciński
Łukasz Kopciński 19.03.2022 05:18

Najlepsze serie gier, które zostały znienawidzone przez graczy

Scena z NFS Payback z tirem taranującym samochód
youtube.com/ hanedafz/kadr z filmu

Jeszcze do niedawna nazwa Tony Hawk's Pro Skater mogła kojarzyć się bardzo źle. Pod koniec XX i na początku XXI wieku seria sygnowana nazwiskiem popularnego deskorolkarza święciła triumfy. Tytuły były rozpoznawalne nawet przez osoby, które na desce w życiu nie jeździły. Robienie wirtualnych tricków dawało frajdę także zupełnym laikom. Jednakże po czwartej odsłonie nastąpiła ogromna przerwa w wydawaniu gier spod tego szyldu. Pojawiło się natomiast kilka spin-offów. Główną markę próbowano reanimować w 2015 roku, ale robiły to osoby, które z pewnością nie miały do czynienia z gamingową pierwszą pomocą. Byli to twórcy pobocznych gier o Tonym Hawku, które zbierały mieszane opinie. Jednakże Tony Hawk Pro Skater 5 został zmiażdżony przez krytyków. Negatywne głosy dotyczyły praktycznie każdego aspektu gry wideo. Pastwiono się nad mechaniką, sknoconym sterowaniem, nużącymi planszami, muzyką, a także niedopracowanym multiplayerem.

Zatracony duch sportu

Jazda na deskorolce obraca się wokół tematu sportu, bo jest jego ekstremalną odmianą. Sport to z kolei temat rzeka, jeśli chodzi o doprowadzanie graczy do szewskiej pasji. Jest to jednak bardziej skomplikowany wątek, gdyż wiele gier, na których wiesza się psy, jednocześnie bardzo dobrze się sprzedaje. Przyczyn można doszukiwać się w licencjach. Najpopularniejsze produkty z tego gatunku bazują na wykupionych markach. Jednocześnie odkryto znakomity sposób wyciskania pieniędzy z użytkowników. FIFA nie jest obrzucana błotem w recenzjach dziennikarzy. Zazwyczaj pisze się, że dostajemy to samo z małymi poprawkami, ale po co zmieniać cokolwiek, jeśli odpowiednio działało. Wyjątkiem były wersje na Switch, w których zmieniany jest dosłownie jedynie numerek w tytule, a składy aktualizowane. Właśnie taka kopia z poprzednich lat trafiła na... 10 miejsce najchętniej ogrywanych tytułów w 2020 roku na Switch według danych Nintendo. Dla mnie FIFA zatraciła sportowego ducha, a rozgrywka jest sztuczna i czuć pod nią komputer decydujący o boiskowych wydarzeniach. W trybie Ultimate odrzuca natomiast paczkowanie wszystkiego, co się da. Nie dość, że trudno jest zdobyć najlepszych zawodników, bo są na to ustawione odpowiednio niskie szanse, to jeszcze nieustannie trzeba przedłużać kontrakty, leczyć urazy itd. Wszystko poprzez zdobywanie odpowiednich kart, które może stać się mniej żmudne po wpompowaniu odpowiednich środków finansowych.

Podobnie wygląda sprawa z Madden NFL, które w przypadku ostatniej edycji w końcu zostało ozięble potraktowane przez media. Nie upiekło się też NBA i WWE, do których prawa posiada inna żądna pieniędzy jak EA firma, czyli 2K. NBA zaczęto porównywać do symulatora hazardu z możliwością rzucania do kosza w międzyczasie. Coś jak reklamy przerywane filmami w telewizji. WWE doczekało się części tak koszmarnie złych, że aż podjęto zupełnie niespodziewaną decyzję o zrobieniu przerwy w wydawaniu. Mówimy o tytule opracowanym, aby znosił złote jaja, opartym na drogiej licencji. Co ciekawe w międzyczasie wydano WWE 2K Battlegrounds, będące małą wariacją na temat efektownych walk. Ona również nie rzucała na kolana.

Czasami myśląc o kondycji gier sportowych, chciałoby się coś zniszczyć lub wybić masę wrogów. W czymś takim mógłby pomóc Duke Nukem Forever, gdyby tylko dorównał swemu dziedzictwu. Jedna z najbardziej oczekiwanych gier pierwszej dekady XXI wieku nie była w stanie sprostać oczekiwaniom. Jeżeli ktoś myśli, że Cyberpunk 2077 długo powstawał, to najwyraźniej nie zna tragicznej historii Duke'a. W tym czasie mierzono się ze zmianą silnika gry, problemami finansowymi i nieporozumieniami wydawniczymi. Tytuł miał dorównać uwielbianej trylogii z pierwszej połowy lat 90-tych. Długi proces tworzenia sam w sobie nie zawsze musi być problematyczny, ale przy braku spójnej wizji i tylu zakulisowych przeszkodach obawy o losy gry były w pełni uzasadnione. Nie wyszedł z tego kompletny niewypał, ale w kontekście znakomitych poprzedników po prostu rozczarowywał.

Samochodówki w niekontrolowanym poślizgu

Od lat niemiłosiernie rzuca na zakrętach serią Need for Speed. Ostatnią powszechnie lubianą odsłoną jest Hot Pursuit z 2010 roku. Od tego czasu wydano... 7 pełnoprawnych odsłon. Na szczęście te ostatnie oferują jako taką przyjemność, ale były etapy w historii marki, kiedy to mocno zboczono z drogi. Niechlubnymi przykładami są NFS: Undercover i NFS: The Run. Kilkanaście lat temu mocno zainspirowano się serią Szybcy i wściekli, która od dawna święci triumfy w kinach. W efekcie gry EA miały dostarczać filmowych wrażeń, dużo uwagi poświęcając fabule. Nie oznaczało to, że opowiedziane historie były zajmujące, a tylko tyle, iż znalazły się w centrum uwagi. Wątek EA nie byłby kompletny bez wspomnienia o próbach zaimplementowania mikropłatności. Te zrujnowały NFS: Payback do tego stopnia, że po pewnym czasie złagodzono nachalność opłat. Need for Speed to nie jedyna seria wyścigowa, która zaczęła zawodzić.

Potężnego dzwona zaliczył FlatOut. To mniej popularna nazwa, ale pierwsze dwie części charakteryzował udany model jazdy i widowiskowe niszczenie wehikułów. W 2008 roku wypuszczono FlatOut: Ultimate Carnage, odświeżoną wersję dwójki i ostatnią grywalną pozycję franczyzy. Potem zmiana dewelopera poskutkowała premierą jednej z najgorzej ocenianych ścigałek - FlatOut 3: Chaos & Destruction. Następnie deweloperzy jeszcze raz zostali zmienieni i zdecydowano się na jeszcze jedno podejście. FlatOut 4: Total Insanity był czymś pomiędzy dawnymi dziełami Bugbear, a pożałowania godnym Chaosem i Destrukcją. Wypada odnotować, iż oryginalni twórcy po stracie marki opracowali nowy tytuł. Bugbear stworzyło Wreckfest i to właśnie on jest duchowym spadkobiercą najlepszych FlatOutów z lat 2004-2007.

Polityka w grach wojennych istnym polem minowym

W zapomnienie odeszła też niezwykle popularna niegdyś strzelanka wojenna - Medal of Honor. To seria, której dwie dekady temu wieszczono los, jaki przypadł Call of Duty i Battlefieldowi. Problematyczny był fakt, iż zarówno MoH, jak i Battlefield należą do tego samego wydawcy, więc musiałyby poniekąd konkurować ze sobą w bratobójczym pojedynku. Koniec końców to Battlefield cieszy się lepszą żywotnością, choć niedawno byliśmy świadkami jeszcze jednego podrygu Medal of Honor. Nieoczekiwanie kolejne wcielenie zadebiutowało w formie gry VR. Nie okazało się jednak być hitem pokroju Half-Life: Alyx, więc przyszłość MoH stoi pod znakiem zapytania. Wspomniany Battlefield z resztą także rozsierdził przynajmniej część fanów. Mimo przychylnych recenzji mediów Battlefield V zebrał cięgi od graczy. Tutaj poszło poniekąd o stan techniczny produktu, jak i tło polityczne. Historyczni maniacy mieli pretensje o nadanie zbyt dużego znaczenia kobietom, których w takiej ilości i rolach nie można było uświadczyć na prawdziwych polach bitewnych. Według tej grupy społeczności odebrało to dziełu Dice immersję. Jeden z szefów EA odniósł się wtedy do pretensji o nadmierną poprawność. Skomentował to, mówiąc, że niedouczeni ludzie nie znają historii, a kobiety licznie brały udział w walce. Twórcy chcieli ponadto opowiedzieć te mniej znane losy. Przyznał jednak, że firma stawia na otwartość i chce trafić do szerokiego grona odbiorców. Dolał też oliwy do ognia sugestią, że każdy ma wybór odpuszczenia zakupu, jeżeli zamieszczone treści mu nie odpowiadają. W efekcie średnia ocen użytkowników każdej wersji Battlefielda V w serwisie Metacrtic nie przekracza 2.9/10.

Żeby być w pełni obiektywnym, należy dorzucić kamyczek również do ogródka Activision oraz ich flagowej serii. Wyróżnić można dwa główne przedmioty sporu. Jedną z niezrozumiałych dla wielu decyzji było pozbycie się kampanii z Call of Duty: Black Ops IIII. Skupiono się na doświadczeniach w multiplayerze, oferując między innymi tryb battle royale. Były jednak osoby, które kupowały CoD-a dla tego krótkiego filmowego doświadczenia, pełnego efektownej akcji. Nie spadła też cena gry, pomimo pozbawienia jej integralnej części. Jeszcze większą sensację budziły decyzje co do scenariusza poszczególnych odsłon Modern Warfare. Swego czasu w dwójce pojawiła się misja, w której w ramach rosyjskiej organizacji gracz może przypuścić atak terrorystyczny na lotnisku pełnym cywilów. Także najnowszy reboot ukazywał Rosjan w jak najgorszym świetle. Wschodnich sąsiadów, ale i neutralnych obserwatorów zszokowało przypisanie Rosjanom amerykańskiej zbrodni na kuwejckiej oraz irackiej ludności. Mowa o tak zwanej Autostradzie śmierci z 1991 roku.

Strasznie złe gry

Swoje gorsze momenty przeżywali fani horrorów. Najsłynniejsze marki potykały się na pewnym etapie swej historii. Niektóre zdołały się utrzymać na nogach, ale o pozostałych słuch zaginął, niczym o grupie nierozgarniętych nastolatków wybierających się do opuszczonego domku głęboko w lesie. Alone in the Dark w latach 90-tych był klasykiem. Wyznacznikiem jakości dla innych gier w gatunku. Urzekał oprawą, pracą kamery, a przede wszystkim klimatem. W czasie debiutu był nagradzaną produkcją, zbierającą maksymalne noty i trafiającą do rankingów najlepszych gier wszechczasów. Uzmysławia to, jaki zjazd zanotowano przez ponad dwie dekady. Aktualnie Alone in the Dark w świadomości młodych graczy praktycznie nie istnieje i to chyba dobrze, biorąc pod uwagę, jak wyglądały ostatnie projekty osadzone w tym uniwersum. W 2008 roku pojawił się Alone in the Dark, czyli nieoficjalnie piąta część cyklu, który powracał po siedmiu latach. Twórcy uznali, że serca graczy podbiją odcinkową strukturą gry, stylizując ją na trzymający w napięciu serial. Aby zintensyfikować doznania, postawiono też na akcję, która trochę zepchnęła w cień potrzebę główkowania. W zabawie przeszkadzało zwłaszcza toporne sterowanie. Do tego stopnia, iż zupełnie przesłaniało udane aspekty, jak przyzwoita fabuła czy solidna grafika, korzystająca z silnika destrukcji otoczenia. Nowy AitD podzielił graczy i został sklasyfikowany jako średniak. Najgorsze miało dopiero nadejść, bo po kolejnych siedmiu latach wypuszczono Alone in the Dark: Illumination. Tutaj już nie ma środków łagodzących, a twór należy do jednych z najgorszych gier ostatnich lat. Ta wariacja klasyka w świecie inspirowanym przez Lovecrafta chciała zaaplikować do franczyzy rozgrywkę wieloosobową, co z kolei miało owocować dłuższą żywotnością. Tymczasem trudno mówić o jakimkolwiek cyklu życia tytułu, gdyż wypróbowała go garstka z osób, wystawiła najniższe możliwe noty i to by było na tyle. Krytykowano wszystko od grafiki przez utratę atmosfery po ogrmone problemy techniczne.

Chociaż ostatnie premiery Resident Evil były zadowalające lub bardzo dobre, były też gorsze chwile. Największy znak zapytania co do przyszłości serii pojawił się w roku 2012. Udostępniono wtedy Resident Evil: Operation Racoon City, która akcent przeniosła na multiplayer. Kampania jednoosobowa była ogromnym rozczarowaniem, rażąc w dużej mierze fatalną sztuczną inteligencją. Z multi było nieco lepiej, ale w wielu miejscach marnowało potencjał. Ten spin-off to jedno z najgorszych wcieleń RE po dziś dzień. W podobnym czasie ukazała się Resident Evil 6. Nie została zgodnie ciepło przyjęta, lecz trudno z drugiej strony mówić o produkcji, którą znienawidzono. Po prostu nie dorównywała najlepszym przedstawicielom serii.

Taką listę niestety ciągnąć można znacznie dalej. Przydałaby się wzmianka o Gothicu, jednej z legend RPG, szczególnie uznanej w Polsce. Ta według graczy całkowicie zatraciła tożsamość przy okazji Arcanii: Gothic 4. Narzekano na liniowość i rozczarowujące interakcje za światem. Punktowano również walkę, przerzucającą ciężar z erpega na akcję. Pozostając przy grach fabularnych trzeba pamiętać o Mass Effect. Najpierw BioWare został obsypany negatywnymi komentarzami w związku z zakończeniem trylogii Sheparda. Było to na tyle problematyczne, że wypuszczono łatkę modyfikującą finał historii. Stanowiło to preludium do chłodnego przyjęcia Andromedy. Ona również nie prezentowała poziomu, do którego przywykli fani deweloperów. To najgorszy fragment dziejów uznanego studia, a działania z ostatnich lat zaprzepaściły poprzednie wysiłki. Kredyt zaufania wyczerpał się, a Dragon Age 4 musi być naprawdę kapitalnym dziełem, by zmazać ostatnie plamy.

Magiczne sztuczki nie pomogły przebić się w branży growej Harry'emu Potterowi. EA konsekwentnie wydawało tytuły towarzyszące filmowym ekranizacjom. Początkowo odbiór był pozytywny, jednakże z czasem i kolejnymi epizodami oceny spadały. Gry stworzone przy okazji Insygniów śmierci zostały już zmiażdżone. Twórcy eksperymentowali z uczynieniem z gier przygodowych... strzelanki z czarami jako amunicją. Ta śmiała próba nie spodobała się użytkownikom. Harry Potter ostatecznie został zapamiętany jako klasyczna egranizacja robiona na pół gwizdka. Pomimo usilnych starań pokrycia tematu jestem w stanie wyobrazić sobie czytelników rzucających kolejnymi niechlubnymi przykładami. Pozostaje liczyć, że artykuł nie będzie musiał być aktualizowany nowymi przypadkami z 2021 roku.

Artykuły polecane przez redakcję Techgame:

Powiązane